Czy internet może być dla człowieka „drugim światem”?

Czy pro-ana nawołuje do anoreksji?/fot. Fotolia
Internet może stać się dla człowieka „drugim światem”, w którym jest on w stanie wykreować nowego siebie. Pisząc o sobie w internecie, wybieramy jedynie te cechy, które uważamy za stosowne w danym momencie. Zatem w pewnym sensie internet staje się dla człowieka drugim środowiskiem, na który ma większy wpływ.
/ 22.11.2011 14:09
Czy pro-ana nawołuje do anoreksji?/fot. Fotolia

Czy środowisko, w którym żyjemy, wpływa na to kim jesteśmy?

Nowe światy tworzą nowych ludzi” – napisał w jeszcze jednej swojej książce – Small Pieces Loosely Joined – David Weinberger. Uważa, że te dwa elementy są ze sobą nierozerwalnie związane: to, jak żyjemy w naszym świecie, to to, kim jesteśmy.

Nie jesteśmy w stanie scharakteryzować siebie bez nakreślenia obrazu naszego świata i nie jesteśmy w stanie opisać naszego świata bez jednoczesnego opisania, jakim typem człowieka jesteśmy – twierdzi. A zatem kiedy pojawia się nowa rzeczywistość, kiedy wkraczamy do nowego świata, tym samym stajemy się nowymi ludźmi.

[...] w sieci przepisujemy siebie na nowo, słysząc głosy, jakich nie spodziewaliśmy się wypowiedzieć [...]. Poznajemy ludzi, o spotkaniu których nigdy nawet byśmy nie śnili. Co ważniejsze, poznajemy nowe aspekty nas samych – mówi z lekką nutą tajemniczości.

Melanie Griffith i jej internetowe królestwo

Człowiekiem starego świata, co prawda obecnym w tym nowym, ale tylko na prawach gościa, jest choćby Melanie Griffith – „Słynna Aktorka Filmowa” o „gołębim głosie”, jak opisuje ją Weinberger. Na jej stronie, nieczynnej już dzisiaj melaniegriffith.com, przechodząc przez „niebiańskie bramy”, można było wkroczyć do wirtualnego królestwa gwiazdy, Avalonu, którego naznaczyła się „Boginią”.

Zagłębiając się weń przy dźwiękach harfy, mieliśmy szansę m.in. pobrać kartki z życzeniami oraz wygaszacze ekranu ze strefy z „Darami”, gdzie indziej przewertować bijące blaskiem jej rodzinne zdjęcia, czy wreszcie zapoznać się z całym ziemskim dorobkiem tej nieziemskiej istoty. „Jej strona robiła to, co miała robić: rozszerzała zasięg obecności Melanie Griffith”. Była jednym z miejsc, gdzie my, szczęśliwcy, mogliśmy zanurzyć się w jej świat, „przelotnie spojrzeć na jej boskość”.

Internetowy poradnik Helminga

Ale czyniąc tak niewiele, jak wpisanie kilku innych liter w pasku adresu przeglądarki internetowej, byliśmy w stanie przenieść się do jakże innego królestwa – Świata Sieci Windowsowskich, stworzonego przez niejakiego Helmiga (helmig.com – dzisiaj również niedostępna w opisywanej przez Weinbergera formie). Choć była to jedna z „najbardziej krzykliwych i amatorsko zaprojektowanych” stron w cyberprzestrzeni, co jakiś czas witała nowego wędrowca, zbłąkanego w poszukiwaniu porad na temat konfigurowania prostej domowej sieci komputerowej.

Helmig, kimkolwiek jest, bierze cię za rękę i pokazuje ci dokładnie, jak przygotować twoją maszynę, aby mogła rozmawiać z innymi [...]. Jeśli [jedna] ścieżka postępowania zawiedzie, Helmig ma link, który poprowadzi cię do następnej –  pisze komentator.

Dwa oblicza sławy w sieci

To, co łączy te dwie postacie, to sława – ale zupełnie odmiennej natury. Kim jest Melanie Griffith – wie prawie każdy. Kim jest Helmig – wiedzą tylko ci, którzy go... znają. Oczywiście znać kogoś w sieci to nie to samo co znać kogoś w sensie tradycyjnym: Weinberger, jak pisze, przecież nie spotkał Helmiga, nigdy nawet nie wymienili e-maili albo nie czatowali razem, ba, Helmig nie ma pojęcia o jego istnieniu, choć przecież odwiedzał on jego stronę wielokrotnie. Mimo wszystko Weinberger go zna.

Zna go za pośrednictwem tego, co ten człowiek własnoręcznie wybiera i samodzielnie publikuje o sobie w sieci, tego, co mówi, a nawet najdrobniejszych detali na jego stronie. „Jego sława składa się z pewnego zbioru osób dowiadujących się o tym, co chce on o sobie upublicznić”. Ale Weinberger ma zero wątpliwości – zna Helmiga, w przeciwieństwie do Melanie Griffith, o której jedynie wie.

Zobacz także: Siecioholizm , czyli korzystaj z umiarem z internetu!

MIkrocelebryta – co to takiego?

Jak pokazuje przykład tej aktorki, a nie jest on przecież odosobniony (innym exemplum niech tutaj będzie blog Krystyny Jandy), sieć może być wykorzystywana jako platforma ekspansji tradycyjnego celebryty. Ale sieć ta, sama w sobie, do produkcji takich gwiazd nie jest absolutnie zdolna.

Dostarcza natomiast warunki dla czegoś, co Theresa M. Senft (albo Terri Senft, jak się podpisuje), brytyjska badaczka mediów, określa w swojej książce – rozszerzonej potem wpisami na blogu – Camgirls: Celebrity and Community in the Age of Social Networks mianem „mikrocelebryty”.

Mikrocelebryta – pisze – jest najlepiej rozumiany jako nowy styl występowania online, obejmujący ludzi, którzy „podkręcają” poprzez sieć swoją popularność, używając technologii, takich jak wideo, blogi i strony sieci społecznościowych. Mikrocelebryta czasem wygląda jak konwencjonalny celebryta, ale jedno i drugie to nie to samo.

Jak przekonuje Alice Marwick, to naturalna konsekwencja przenikania „kulturowej logiki celebryty” do tkanki naszego codziennego życia.

Uczymy się, w jaki sposób żyć w obecności tłumu – pisze Clive Thompson w „Wired”. – [...] zarządzać własną tożsamością i „przesłaniem”, prawie jak samowystarczalny departament PR.

Senft wyjaśnia: „Mikrocelebryta to proces, w którym ludzie wyrażają swoje tożsamości online”. Proces, bo autorka właśnie tak to zjawisko traktuje. „Jeżeli zapytasz, czy ktoś jest mikrocelebrytą, coś ci umknęło. Mikrocelebryta to coś, co robisz, a nie coś, czym jesteś” – pisze na swoim blogu.

Wątek ten rozwija Marwick: [...] mikrocelebryta [...] opisuje nowy rodzaj subiektywności, nowy sposób rozumienia osobowości i jednostkowości, który wymaga masowej społeczności: widowni.

Mikrocelebryta, a cewebryta

Alice Marwick mówi też, że stosujemy termin „mikrocelebryta”, ponieważ w jej odczuciu najlepiej opisuje on to, o czym była mowa powyżej, i że nie jest to po prostu „biedna wersja” celebryty telewizyjnego czy filmowego. Niestety, pomimo wszystko nazwa ta to właśnie sugeruje. Co więcej, człon „mikro-” jest problematyczny, ponieważ trudno stosować go odnośnie do osób mających kilkadziesiąt albo kilkaset tysięcy fanów.

Poza tym definicja Terri Senft zakłada, że proces mikrocelebryty jest działaniem świadomym, a przecież w wielu przypadkach sieciowej sławy sprawy toczyły się wbrew woli jednostki. Dlatego zaproponuję w tej pracy nazwę inną, bardziej liberalną, odnoszącą się już nie do procesu, ale nazywającą te wszystkie osoby w nim uczestniczące (dobrowolnie lub nie); pozbawioną tego delikatnego posmaku „gorszości” względem tradycyjnego celebryty.

Terri Senft w swojej pracy również stosuje nazwę „wąską”, odnoszącą się nie do procesu, ale do konkretnej grupy osób w nim partycypujących – są to camgirls. To właśnie one są głównym tematem jej książki, a konkretnie ich generacja działająca w sieci w latach 2000–2004. Kim są camgirls?

To [...] kobiety, które transmitują siebie poprzez sieć do ogółu społeczeństwa, w międzyczasie w procesie tym próbując kultywować [w sobie] pewną dozę celebryty.

Transmitują za pomocą zwykłej kamerki internetowej, a czołowym przykładem takiej właśnie camgirl jest wspominana w Ujeżdżaniu tygrysa JenniCam.

Oczywiście camgirls są zaledwie jednym elementem sieciowego krajobrazu sławy. Potrzeba więc nazwy bardziej ogólnej, ale nadal, tak jak camgirls, nieuzależnionej od celebryty, eksponującej odmienność.

Kevin „Nalts” Nalty, wloger z YouTube’a, nazywa siebie „weblebrytą”. Ja natomiast, podążając za tytułem płyty Leslie Hall (znanej w pewnych zakątkach sieci piosenkarki i kolekcjonerki wysadzanych ozdobnymi kamieniami swetrów), pragnę rozpropagować nazwę „cewebryta”. I właśnie tak od tego miejsca będę określał internetowe persony, z jednym tylko wyjątkiem – powołując się na wypowiedzi Terri Senft i Alice Marwick, nadal będę oczywiście używał ich nazewnictwa, traktując „mikrocelebrytę” jako proces, w którym uczestniczy każdy cewebryta.

Cztery kategorie cewebrytów

Aby jednak nie wrzucać wszystkich cewebrytów do jednego worka, a także zademonstrować, jak pojemne może być to pojęcie, zaproponuję w tym miejscu podział internetowych sław – taksonomię – autorstwa Alice Marwick. Zaprezentowała go podczas swojego wykładu, „Bajeczne życie mikrocelebrytów”, na konferencji ROFLCon. Wyróżniła cztery następujące kategorie:

  1. „Promotorzy kariery”. Ludzie, dla których sława w sieci jest rozszerzeniem ich pozainternetowej kariery. „Starszy uczony powiedział mi, że jedną najważniejszą rzeczą, jaką mogłabym uczynić dla mojej kariery, jest regularne prowadzenie blogu” – mówi ta nowojorska badaczka, zaliczając do tej grupy samą siebie, gdyż taki blog właśnie prowadzi. I wylicza: „raperzy, aktorki, ale też akademicy, dziennikarze, autorzy science fiction, projektanci mody, niezależni projektanci stron internetowych”.
  2. „Kreatywni promotorzy”. Czyli ci, którzy coś po prostu tworzą. „Jeżeli jestem artystą, wideoblogerem itd., poszukuję rozpoznania na bazie tego, co tworzę, a nie tylko własnej osoby”. To właśnie do tej kategorii zaliczyć można prawie wszystkie postacie, które pojawiły się w drugiej części tej pracy.
  3. „Autopromotorzy”. „[...] promują siebie jako produkt”, jak opisuje ich Marwick. Przykładem, który przytacza, są „scenequeens z Buzznetu”, portalu społecznościowego.Scenequeens to młode kobiety – imprezowiczki i amatorskie modelki indie – które ubierają się w ekstrawaganckie stroje, sprzedają plakaty z samymi sobą, promują imprezy, pojawiają się na pokazach mody [...] – ilustruje autorka – [...] są ekspertkami w opakowywaniu siebie, aby być konsumowanymi przez innych. W moim odczuciu do tej kategorii w jakimś stopniu przynależy też praktycznie każda osoba prowadząca konto na dowolnym portalu społecznościowym, z królem Facebookiem na czele.
  4. „Mimowolni celebryci” (albo – choć odbiega to od oryginalnej formy wybranej przez badaczkę – „mimowolni cewebryci”). Nikt z nich swojej sieciowej sławy nie zaplanował: została ona im po prostu narzucona. Podczas gdy niektórzy nieumyślni celebryci koniec końców cieszą się swoją nowo narodzoną sławą, innym ona przeszkadza, sprawia przykrość, a nawet staje się dużym problemem. Tron Guy, Star Wars Kid, a także, jeśli poszukać na naszym polskim podwórku, np. Krzysztof Kononowicz – wszyscy oni zaliczają się do tej kategorii.

Zobacz także: Skłonność do uzależnień zależna od osobowości

Fragment pochodzi z książki „CeWEBryci – sława w sieci” Michała Janczewskiego (wydawnictwo Impuls, 2011). Publikacja za zgodą wydawcy.

Redakcja poleca

REKLAMA